"To było jak wojna" - hodowcy gołębi ze Śląska, Andrzej i Michał Wiosna, wrócili wspomnieniami do 28 stycznia 2006 roku. Minęło 16 lat od zawalenia hali MTK
"To było jak wojna" - tak o katastrofie hali MTK mówią nam hodowcy gołębi, którzy przeżyli ten tragiczny dzień. Andrzej Wiosna i jego syn Michał wracają wspomnieniami do 28 stycznia 2006 roku. "Jak Ci ludzie biegali, jedni dzwonili do bliskich z prośbą o pomoc, innym rozładowały się telefony. Ratownicy, którzy przyjechali na miejsce nie zdawali sobie sprawy ze skali tej katastrofy. To było straszne. Swoje życie zawdzięczam szwagrowi. Gdyby nie on, już by mnie nie było..." - wspomina Michał Wiosna, który w dniu katastrofy miał 32 lata.
Andrzej i Michał to znani hodowcy gołębi z województwa śląskiego. Gołębie to ich wielka pasja. Nic więc dziwnego, że 28 stycznia 2006 roku byli, jak co roku, na ogólnopolskiej wystawie gołębi pocztowych w hali Międzynarodowych Targów Katowickich położonej w Chorzowie, przy granicy z Katowicami. To był drugi dzień wystawy. Ten dzień pamiętają do dzisiaj...
Początek wystawy był taki jak zawsze. Wystawa była fajna, było wesoło, dużo ludzi. Spotkaliśmy się z kolegami, nikt nie przypuszczał, że mógł to być ostatni raz, a dużo ludzi ostatni raz widziało tam swoich znajomych, czy członków rodziny. mówi hodowca gołębi, Michał Wiosna
Stoisko z ich gołębiami było niedaleko drzwi towarowych. Dokładnie po drugiej stronie hali zaczął łamać się dach. Usłyszeli tylko krzyki "Dach się wali!", potem zrobiło się ciemno i poczuli napierający na nich tłum. Wszyscy biegli, chcieli się ratować.
Zdjęcia z akcji ratowniczej w hali MTK w 2006 roku
Katastrofa budowlana na Śląsku
Większej katastrofy budowlanej we współczesnej Polsce nie było. 28 stycznia 2006 roku runął dach hali MTK. W czasie katastrofy w hali znajdowało się około 700 osób, zwiedzających i wystawców. Większość osób wróciła wtedy do domu. Było już po godzinie 17:00.
To była końcówka wystawy. Wiele osób już poszła, inni też wrócili do domu oglądać skoki narciarskie, to były czasy świetności Adama Małysza. Akurat w tej godzinie, gdy runął dach hali, w środku było już mało ludzi. W południe były tu tłumy, człowiek na człowieku. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby wtedy runął ten dach... wspomina Andrzej Wiosny, 70-letni hodowca gołębi pocztowych
W tym czasie na wystawie gołębi pan Andrzej był ze swoim synem Michałem. Wraz nimi była też kuzynka Aneta, wujek (brat mamy pana Michała), jego córka i przyszły szwagier. Wystawa nie różniła się od innych wystaw. Rodzina sprzedawała swoje gołębie, rozmawiali też z innymi hodowcami. Drugi dzień wystawy powoli dobiegał końca.
Pamiętam, że szwagier stał tuż koło mnie. Wtedy już bardzo słabo widziałem, bo dziś nic nie widzę. Usłyszałem tylko taki szelest, a potem jakby stado koni przebiegło po dachu. Ktoś wtedy krzynął "Dach się wali!". Ten dach się walił od odwrotnej strony, gdzie my staliśmy. I szwagier do mnie mówi: "Uciekamy!". Wtedy pogasły już wszystkie światła i wiedziałem, że sam nie dam rady. Złapałem się go za rękę i tak uciekliśmy do wyjścia towarowego. Słyszałem tylko za nami dźwięki spadajacych belek i innych części dachu. Dopiero, gdy byliśmy na zewnątrz, uświadomiłem sobie, co się w ogóle stało... opowiada Michał Wiosna
Dopiero po dłuższej chwili Michał zobaczył resztę swojej rodziny. Udało im się wszystkim uciec z hali MTK. Ostatnia na zewnatrz wyczołgała się kuzynka. Okazało się, że w trakcie ucieczki zderzyła się z kimś, kto biegł do głównego wyjścia i wleciała do jakiejś szczeliny pomiędzy częściami dachu. Czołgała się między ludźmi, niektórzy już nie żyli... Jej udało się wydostać spod zawalonej konstrukcji.
Jak myśmy się wtedy zaczęli razem w sześciu ściskać. Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, co tam się dzieje. Jak Ci ludzie biegali...to było jak wojna. Szukali swoich bliskich, dzwoniły telefony, ludzie prosili o pomoc. To było straszne, niewyobrażalne. Ratownicy, którzy przyjechali tam, nie zdawali sobie sprawy ze skali tego zawalenia, to było tragiczne. Zawdzięczam szwagrowi życie, że złapałem go wtedy za ręke, bo by już mnie nie było... mówi Michał Wiosna
W wyniku zawalenia się dachu hali MTK zginęło 65 osób, a ponad 170 zostało rannych. Wśród ofiar śmiertelnych znalazło się 10 cudzoziemców. To największa katastrofa budowlana we współczesnej Polsce. Na samym początku sami uczestnicy wystawy, ochroniarze MTK i okoliczni mieszkańcy nieśli pomoc poszkodowanych. Gdy na miejsce dotarli pierwsi ratownicy i strażacy rozpoczęła się największa akcja ratunkowa w historii naszego kraju.
Przez kolejne dni przeszukiwano gruzowisko. Ruiny hali były wielokrotnie przeszukiwane przez psy Państwowej Straży Pożarnej i Policji. Ostatecznie odnaleziono jeszcze trzy kolejne ciała. Łącznie w katastrofie zginęło 65 osób. Rano 19 lutego odsłonięto spod gruzów i zawalonych konstrukcji ostatnie fragmenty podłogi dawnej hali. 22 dni po katastrofie spod gruzów wyfrunęły dwa ostatnie żywe gołębie. To było symboliczne zakończenie całej akcji.
W tym miejscu 16 lat temu runął dach hali MTK
Powrót na wystawę gołębi. To bakcyl na całe życie
Andrzej i Michał Wiosna rok po katastrofie wrócili na ogólnopolską wystawę gołębi. W 2007 roku wystawa ta odbyła się w Gdańsku. To był ciepły weekend. Jak sami podkreślają - gołębie to ich pasja. Inni hodowcy również namawiali ich, by uczestniczyli w wystawie. Dziś starają się nie wracać wspomnieniami do tragedii z 28 stycznia 2006 roku.
Hodowla gołębi to bakcyl. Stała się tragedia, ale trzeba żyć dalej. Inni hodowcy dzwonili i namawiali mnie, bym przyjechał. Trzeba było wrócić do życia. Do dziś zajmuję się hodowlą gołębi, a zacząłem przecież, gdy miałem 14 lat. To niewyleczalny bakcyl. z uśmiechem podkreśla 70-letni Andrzej Wiosna, hodowca ze wsi Wilcza