Malarz Grupy Janowskiej, który tworzy od 40 lat. Rozmawiamy z Marianem Knapikiem [Ludzie w Katowicach]
Kiedy zaczynał malować, za płótna służyły mu stare zasłonki, a farby załatwiał „z odzysku”. Marian Knapik to katowicki malarz amator, którego obrazy zachwyciły już wielu internautów. Katowiczanin od roku należy do Grupy Janowskiej, a w ostatnich tygodniach przekazał kilka swoich prac do zbiorów Muzeum Śląskiego. Z Marianem Knapikiem w ramach naszego cyklu "Ludzie w Katowicach" rozmawiał Mateusz Terech.
Marian Knapik, malarz amator z Katowic
Mateusz Terech: Jak to się w ogóle stało, że zaczął pan malować?
Marian Knapik: To było równo 40 lat temu, bo pierwszy obraz namalowałem w roku 1983. Tak po prostu chciałem sobie coś namalować. Wziąłem sobie widokówkę, namalowałem i nawet jakoś mi to wyszło (śmiech). Później zacząłem malować obrazy z własnej wyobraźni, jakieś widoczki. Wtedy było bardzo trudno o jakiegokolwiek materiały. Trzeba było należeć do Polskiego Związku Artystów Malarzy, a ja byłem - i nadal jestem - amatorem. Na szczęście miałem taką znajomą, która wykonywała ramy do obrazów profesjonalnych malarzy. Oni nieraz zostawiali u niej trochę werniksu, czy jakieś niewykończone tubki z farbami. Więc zostawałem tym obdarowany i dzięki temu mogłem tę swoją pasję jakoś kontynuować. Ramy robiłem we własnym zakresie. Podobrazia miałem dzięki żonie - wtedy z mody wychodziły takie lniane zasłony. Więc żona pozwalała mi je wykorzystywać - płótno naciągałem na ramy, gruntowałem i na tym malowałem. Na tyłach niektórych moich obrazów z tamtego czasu widać jeszcze wzory tych zasłon. Po transformacji politycznej jest już dużo łatwiej, powstało wiele sklepów, które oferują bardzo duży wybór takich materiałów, które pozwalają się realizować hobbystom.
A dziś czym pan maluje? Jaka to technika?
Tylko i wyłącznie olejem. Uważam, że to najbardziej szlachetna, sprawdzona metoda. Nie twierdzę, że moje obrazy ktoś po 500 latach wydobędzie gdzieś spod gruzów (śmiech), ale ten obraz na długo będzie zachowany takim, jakim jest. Teraz są bardzo modne akryle, ale nie wiadomo jak one będą wyglądać za 50 lat. Są na tyle łatwe, że szybko schną. Ja maluję olejnymi farbami 3 obrazy na raz - kiedy jeden schnie mogę się zająć innym. Próbowałem akwareli - podziwiam ludzi, którzy tym malują. Ja nie potrafię się tego nauczyć.
Najpierw jest szkic?
Tak, chociaż są i takie obrazy, które maluję z wyobraźni. Mam taki jeden, na którym ucieka mi perspektywa. Ale ja się tym nie przejmuję. Jak ktoś mi mówi, że mój koń jest krzywy, to mówię, że to nie jest koń Matejki albo Kossaka, ale to mój koń. I czy on będzie miał krzywe nogi i czy będzie proporcjonalny, to jest moja sprawa. Nie przejmuję się komentarzami jakichś malkontentów, którzy krytykują moje obrazy.
Należy pan do Grupy Janowskiej. Jak się pan znalazł w jej szeregach?
Trzeba zacząć od tego, że jestem z Janowa, mój tata mieszkał na Nikiszowcu, mama na Janowie, pradziadkowie na Giszowcu, także w tym kręgu się obracałem. Życie toczyło się wokół kopalni „Wieczorek”, chodziłem do Domu Kultury przy kopalni. Tam poznałem twórczość Grupy Janowskiej, gdzie był jeszcze Ociepka, Wróbel, Jaromin czy Gawlik. Byłem zafascynowany tymi obrazami, chociaż nie wszystkie do mnie przemawiały. Bardzo lubiłem obrazy Gawlika i Wróbla, mniej Ociepki. W tym Domu Kultury chodziłem na zajęcia modelarskie - wcale nie jako malarz. W korytarzu Domu Kultury często były wystawy obrazów Grupy Janowskiej. Tak tę grupę poznałem.
A sam do współczesnej Grupy Janowskiej trafiłem, kiedy zaistniałem już trochę na różnych wystawach i konkursach. Kolega z PTTK-u, Zdzisław Majerczyk, który należał już do Grupy Janowskiej, zaprosił mnie do tego, żebym przyjechał i zaprezentował swoje prace. Kandydatów do Grupy nie było wtedy wielu. Potem jej działalność trochę się ożywiła. Pokazałem tam swoje obrazy, a one im się spodobały. Po roku zostałem tam przyjęty i należę do niej od mniej więcej roku.
Jak funkcjonuje ta dzisiejsza Grupa Janowska?
Spotykamy się, jeździmy na plenery, tworzymy też na miejscu w MDK, gdzie się spotykamy, ale ja sam wolę malować u siebie w domu. Spotkania są co wtorek. Jest tam sporo bardzo ciekawych i wartościowych ludzi. Malarzy z prawdziwego zdarzenia, choć amatorów.
Czuje się pan artystycznym następcą Sówki, Ociepki i innych malarzy tej legendarnej Grupy Janowskiej?
Nie. Nie śmiałbym się poczuwać. Ale mam takie przekonanie, że trzeba to kontynuować. Obecna Grupa Janowska odeszła już od założeń tej pierwszej Grupy, która malowała głównie te śląskie tematy. Malowali to, co związane z Katowicami i tymi magicznymi miejscami, jakimi są Giszowiec, Nikiszowiec i Janów.
Ale artystą pan się czuje?
Artystą amatorem (śmiech). Nie czuję się odpowiednią osobą, żeby kogoś innego pouczać, jak malować. Mogę dawać wskazówki dzieciom. Maluję czasem z moim czteroletnim wnukiem i coś tam mu mogę pokazać.
Pan akurat maluje głównie śląskie, industrialne krajobrazy.
To jakoś było tak parę lat temu, zmieniłem tę tematykę. Stwierdziłem, że będę malował to, co pamiętam jeszcze z dzieciństwa i chciałem zachować ten charakterystyczny, przemysłowy charakter Śląska, który już zanika. Maluję to przeważnie ze starych zdjęć, które znajduję w internecie. Wykorzystuję ich fragmenty, a scenki rodzajowe to już jest mój wymysł. Nieraz do niektórych obrazów wracam wielokrotnie, bo na przykład kopalnię „Katowice” bardzo lubię malować. Zmieniam właśnie te scenki rodzajowe.
Ale nowoczesne Katowice też pan namalował?
Też malowałem. Teraz mieliśmy taki cykl, malowaliśmy różne dzielnice, zostaliśmy przez Rady Dzielnic zaproszeni jako Grupa Janowska na plenery w całych Katowicach. Mnie się udało być na trzech takich plenerach. No i wtedy siłą rzeczy malowałem rzeczywistość - wybrałem sobie jakiś tam fragment miasta i go namalowałem. Ale powiem szczerze, że wolę jednak malować te obrazy jeszcze z dzieciństwa, które pamiętam i te zwyczaje. Cieszy mnie to, że młodzi ludzie coraz częściej do tych starych śląskich zwyczajów wracają, że odkrywają je na nowo.
Można powiedzieć, że to pana cel? By malując, zachowywać te zwyczaje od zapomnienia?
Można tak powiedzieć. Ale maluję też różne specyficzne obrazy. Jest na przykład jeden, który trafił do Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu - to jest oddział Muzeum Narodowego. Tam była taka wystawa czasowa pt. „Obrazy do opowiadania”. I tam trafił mój obraz, którego wcale nie malowałem specjalnie na tę okazję. Było takie dzieło namalowane w 1559 roku przez Pietera Bruegla, na którym jest 100 przysłów niderlandzkich. To było dla mnie inspiracją. Namalowałem obraz „Przysłowia polskie”, na którym zawartych jest 40 naszych przysłów, bo więcej nie zmieściłem (śmiech).
Gdzie trafiają pana obrazy?
Nie maluję obrazów na zamówienie. Zdarzało mi się ulegać i malowałem takie obrazy, ale później okazywało się, że oczekiwania zamawiającego nie były zbieżne z moim pomysłem na obraz. Czasami przekazuję swoje obrazy na różne wystawy, Podczas nadchodzącej Industriady w Szybie Wilson będzie wystawionych 6 moich obrazów. Bardzo rzadko sprzedaję obrazy. Czasem przekazuję też obrazy na różne cele charytatywne. Od trzech lat przekazuję obraz na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Wnuk też wskazuje, który obraz mu się podoba. Te obrazy odkładam i one są nie do ruszenia. Nikomu ich nie udostępnię.
A obrazy przekazane Muzeum Śląskiemu?
Oddałem po raz pierwszy obrazy na Rudzką Jesień [Konkursu Plastyki Nieprofesjonalnej - przyp. red.] i tam zauważyła mnie kurator z Muzeum Śląskiego, pani Sonia Wilk. Porozmawialiśmy i tak doszło do tego, że oddałem do Muzeum Śląskiego kilka moich obrazów. To było moje marzenie, żeby moje obrazy trafiły do tych zbiorów.
A ile było obrazów w pana życiu?
Nie liczę ich. Teraz zacząłem tworzyć sobie jakiś katalog, bo może w przyszłości wykorzystam te obrazy w jakiś sposób. Żona uważa, że w mojej pracowni jest już ich za dużo - to jest malutki pokoik. Marzy mi się wydanie jakiegoś kalendarza z tymi obrazami. Ale to na razie bardzo luźne plany. Mam kilka planów, których nie zdradzam.
Dziękuję za rozmowę.