Uczą pojednania, a nie walki i rywalizacji. O 1. FC Katowice rozmawiamy z wiceprezesem klubu Krzysztofem Ziembą [WYWIAD]
Od reaktywacji klubu sportowego 1. FC Katowice minęło w tym roku 15 lat. Klub ma jednak historię sięgająca 1905 roku. O tym, czego oprócz gry w piłkę uczy "szkoła FC" rozmawiamy z wiceprezesem klubu Krzysztofem Ziembą.
Mateusz Terech: Od reaktywacji klubu 1. FC Katowice mija 15 lat. Wiele się w tym czasie działo, były awanse i spadki, udało się wychować już kilka piłkarskich pokoleń.
Krzysztof Ziemba: Reaktywacja klubu była już 15 lat temu, zgadza się. Byliśmy bez dotacji na początku. Drużynę seniorską objął wówczas Darek Wolny. Na bazie chłopaków z GKS-u zrobiono awans do A-klasy. Później drużyna FC przeszła reorganizację. Na początku mocno stawialiśmy na kobiecą piłkę. Klub nie miał jednak wystarczających finansów. Nastąpił podział na sekcję męską i żeńską - powstało wtedy stowarzyszenie - klub sportowy, które do teraz cały czas istnieje. FC Katowice jest kontynuatorem tych wszystkich rzeczy. Od początku pracowaliśmy z dziećmi. Organizowałem turnieje piłkarskie Ernesta Wilimowskiego i Karola Kossoka. FC, samo w sobie, wychowało trochę reprezentantów Polski i Niemiec.
Reaktywacja nastąpiła w 2007 roku, ale historia klubu sięga początków XX wieku. To jeden z najstarszych klubów piłkarskich w Polsce, powstał jednak w granicach ówczesnej II Rzeszy Niemieckiej. Dużo można by chyba opowiadać o historii tego klubu?
Historia klubu jest mocno zagmatwana, jak wszystkie koleje losu tutaj na Śląsku. My nie wchodziliśmy w tę historię. Nie patrzyliśmy na to. Oczywiście czciliśmy tych wielkich piłkarzy, ale nie zwracaliśmy uwagi na ten wątek niemiecki, który był różnie opisywany. Próbowaliśmy sprawdzić dokumentację, jak to było naprawdę. Mamy dokumentację, ale nie chcemy podejmować dyskusji. Historia jest taka, jaka była. Wiele klubów na Śląsku miało różne historie. Ale o tym chyba nie warto rozmawiać. Najważniejsze jest to, co się dzieje teraz.
FC Katowice to dobre miejsce na rozpoczęcie piłkarskiej przygody?
Co roku oddajemy zawodników m.in. do GKS-u. Wiele o tym mogliby powiedzieć rodzice, czy same dzieci. Mamy tu chłopaków, którzy bardzo dobrze grają w piłkę, są na szczeblu ogólnopolskim. Cały czas zasilamy te większe kluby. Działamy na "Słowianie", pracujemy z młodzieżą, mamy dobrych trenerów - Rafał Dulęba, Piotrek Wacławczyk - to są ludzie z przeszłością piłkarską. Ja też sam grałem, w futsalu.
Nabory trwają cały czas. U nas te dzieci, które przychodzą, umieją coraz lepiej grać w piłkę i idą dalej. Mamy chłopaków, którzy przeszli nawet do Sparty Katowice. Tu nikt nie blokuje tym chłopakom odejścia dalej. Przez to prowadzimy ciągły nabór i dajemy taką możliwość, przejścia przez taką „szkołę FC”.
„Szkoła FC” jest wymagającą szkołą?
Zawodnicy spotykają się po trzy razy w tygodniu i po raz czwarty - na turniejach czy meczach. Jeśli dziecko nie daje rady tak często, to przychodzi 2 razy w tygodniu. Ale efekty są mocniejsze, bardziej widoczne, jeśli dziecko częściej chodzi na zajęcia. Im częściej chodzą na te zajęcia, tym naprawdę są lepsze. To rodzice nawet zauważają. Tutaj jest obok mnie mama dwójki takich chłopaków - mogłaby też się wypowiedzieć (śmiech).
Ale 1. FC Katowice to nie tylko szkoła piłki nożnej.
Zawsze nas bolały takie rzeczy, które działy się w Katowicach, a nie powinny się dziać z dzieciakami. Mówię o patologii, biedocie, tam, gdzie te dzieci z powodu tych najgorszych rzeczy idą w dziwnych kierunkach.
Współpracujemy z przychodnią psychologiczno-pedagogiczną. Przy reaktywacji klubu poszliśmy w ten kierunek, takiej walki z patologią i tym „ruchem kibicowskim” - w tym najgorszym znaczeniu. I na tej zasadzie budowaliśmy te grupy młodzieżowe, które się bardzo fajnie rozwijały i rozwijają. Jesteśmy w II lidze wojewódzkiej z młodzieżą, trzecie - czwarte ligi przy dzieciakach.
Jesteśmy po to, żeby dzieci uczyły się takich podstawowych rzeczy. Kiedy mamy dzieci z problemami, które są nadpobudliwe, czy mają wiele innych schorzeń, to nad nimi przede wszystkim pracujemy. Nad tym „gorszym sortem” jak to się teraz słyszy.
Teraz mamy też dużo dzieci z Ukrainy. To jest też szkoła tolerancji. Zresztą nie tylko jeśli chodzi o uchodźców z Ukrainy. Zdarza się, że dziecko jest agresywne. Mamy też takich - jeden czy drugi chłopak - wyrzucony już z trzech klubów, przyszedł do nas. Każdy by od niego uciekł, z nikim się nie dogaduje - ale u nas nikt go nie wyrzuca. Uczymy tolerancji - i tych, którzy muszą się do niego przyzwyczaić i jego samego, że musi się przyzwyczaić do innych dzieciaków, do towarzystwa. Przy pomocy tej przychodni psychologiczno-pedagogicznej, często wychodzą później w dobrym kierunku.
Kiedy takie dzieci, które kosztują najwięcej pracy, najwięcej wysiłku, potem od nas odchodzą dalej, to aż jest przykro. Dopingujemy potem, żeby im było jeszcze lepiej. Czasem z takich niepokornych, niegrzecznych chłopaków wychodzą najlepsi piłkarze.
FC daje wiele możliwości rozwoju. Wielu jest chętnych, żeby z tej oferty skorzystać?
Dzięki współpracy z MOSiR-em czujemy to bezpieczeństwo, przez to tych dzieciaków troszeczkę mamy. Nam nie chodzi o te sfery finansowe, tylko o samą pracę z tymi dziećmi. O ich rozwój, nie tylko o pilnowanie tego porządku, dyscypliny, czy samodyscypliny, ale także, chociażby jeśli chodzi o naukę języków obcych - mamy też zajęcia, podczas których komendy dzieci słyszą w języku angielskim czy niemieckim.
Tych dzieci jest dużo zawsze i to jest najważniejsze. Przychodzą, pograją, nie mają obowiązków z jakimiś tam płatnościami, z jakimiś rzeczami. Całkiem inaczej to wygląda. Nie jest to takie obwarowane. A dostają stroje, dostają piłki, wiele rzeczy.
Oprócz wartości sportowych, tolerancji, czy dyscypliny, w FC uczycie też śląskiej tożsamości i historii. To atrakcyjne dla młodych chłopaków?
Tożsamość przede wszystkim! Śląskość, Katowice - to są najważniejsze rzeczy. Dlatego stworzyliśmy w roku 2008, będąc na obozie w Głuchołazach, hymn, który mówi właśnie o pochodzeniu tych chłopaków, o tym, że uczymy pojednania, nie walki i rywalizacji. Swego czasu, przez 3 lata prowadziliśmy taki turniej „Śląska piłka ponad podziałami”. Muszę powiedzieć, że najlepsze było to, że ten turniej robiliśmy nie tylko w Katowicach, ale i w Będzinie i Sosnowcu (śmiech). Nota bene, w tej drużynie juniorów mamy kilku chłopaków „Zagłębiaków”. Oni nie czują tej bariery.
Klubowi przydałby się zastrzyk gotówki i trochę rozgłosu, żeby jego historia mogła trwać kolejny wiek.
Jak robiliśmy akcję „Lato”, siedzieliśmy tu non stop, czy tam na obozy jeździliśmy, czy na tych zajęciach te dzieciaki cały czas mają obstawę - to nie było nagłośnione. To tylko ja się tam starałem, żeby było o tym wiadomo. Jak trenujemy starszych, gdzieś w okolicach Szopienic, to tych dzieci tam za dużo nie przychodzi, bo wszyscy są tu gdzieś w centrum zmieszczeni. A tu mamy rywalizację dosyć dużą w Katowicach.
Przed nami wielkie wyzwania, wielkie finanse. Bardzo się boję. Nie wiem, jak temu sprostam. Miasto nam pomaga, dostaliśmy 15 tysięcy. Ale w tej dobie tego co jest teraz, te transporty, to wszystko… Boże… Ja tak boję się tego, ale idę dalej. Idę dalej, żeby te dzieciaki, żeby ci ludzie związani z klubem wiedzieli, że my jesteśmy, że ktoś o nich tam dba w jakiś sposób.
Dziękuję za rozmowę.